wrzaski i wściekłe tupoty, aż buda zadygotała i światła pochodni jęły się targać. Wyleciał na to zestrachany hecmajster i, bijąc w mosiężne blachy, oznajmiał:
— Zaczynamy! Uciszcie się! Zaczynamy! — Próbował przekrzyczeć tumulty. Jakoż dopiął swojego i, skoro się nieco uspokoiło, wypadł na arenę osieł, przybrany w brzękadła i obwieszony siatkowymi workami, pełnymi miauczących kotów. Hecmajster ekscytował go batem, bowiem tuż jego tropy nadlatywało całe stado ogromnych, rozjuszonych kundlów. Osieł gnał dokoła, jak oszalały, wymijał napastników, kluczył, niekiedy ich przeskakiwał, lecz w końcu, osaczony przez rozwścieczoną zgraję, zaczął ryczeć i bić kopytami na wszystkie strony. Uczynił się nieopisany, dziki wrzask, na środku areny powstał kłąb tarzających się w śmiertelnej walce psów i kotów, oplątanych sieciami. Sypnęły się rzęsiste brawa, a już uciecha dosięgła szczytów, kiedy ukazał się brzuchaty dryblas, wystrojony na małą dziewczynkę, w jasnej peruce, zaplecionej w warkoczyki, z lalką na ręku i jął niby to rozpędzać psy, to gonił za osłem, to przyciszał płaczącą lalkę. Przewalał się przytem co chwila i wyrabiał takie miny, że amfiteatr pokładał się ze śmiechów. Nawet odsłoniły się złocone kraty loży i dostojna socyeta nie szczędziła mu uznania i srebrnych rubli.
— Któż tam więcej siedzi z Zubowem? — pytał Konopka, nie mogąc rozpoznać.
— Szambelanowa z panią Załuską i jeszcze jakieś klępy; szambelan, Blum, ks. Gagaryn, młody Igelström i ten mój schwacony drygant, Diwow!
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/437
Ta strona została przepisana.