dworskie ansamble, a tam lepiej dawać pozór obiboków lub zgoła ultajów.
— Racya! Jedźże na Stare miasto! — zdeterminował prędko Konopka. — Znajdę w domu odpowiednie szaty na taką uroczystość.
Mieszkał w Rynku, na wprost Ratusza, w Barsowej kamienicy, na czwartem piętrze. Wpadli tam, i Andzia, znalazłszy się w zacisznych stancyjkach, niepomiernie się zdumiała. Ani bowiem mogła się spodziewać naleźć taką czystość i porządek. Przeglądała kwaterę w najdrobniejszych szczegółach, dając wyraz coraz większemu zdziwieniu.
— Mieszka, tak kleryk, albo panna na wydaniu!
Zasłony przy oknach w niebieskie paski, takiż pawilon nad łóżkiem, kobierce, garnczki z kwiatuszkami na oknach, kanarek w klatce, na ścianach, obitych tyftykami, kolorowe kopersztychy, wystawujące tkliwe sceny berżerów, sprzęty w schludnych pokrowcach, na kominie i stolikach pełno różnych cacek; znalazła nawet w jakimś schowku cukry, któremi zaczęła się łakomie opychać. Wreszcie wsadziła ciekawy nosek między stosy książek.
— To nie przy mnie pisane! — odrzuciła ze wzgardą jakieś francuskie dzieło i, dojrzawszy na ścianie bałabajkę, wzięła na niej brzdąkać i przyśpiewywać, z czego przeszła raptownie na wściekłego kozaczka.
Wyszli na to już przebrani zgoła nie do poznania.
— Konopka, masz minę zakrystyana od fary, a rotmistrz patrzy w tej czui pstrokatej na świniarza z Węgrowa! — zdecydowała, wybuchając śmiechem.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/442
Ta strona została przepisana.