gęsto i niezgorzej przedzwaniano kieliszkami. Gospodarz, o gębie krągłej i jakby zrumienioną tłustością oblanej, usadzał gości, czasem z kimś przepijał i zarazem dawał baczenie na kuchtów i stołowe panny, roznoszące jadła i napitki. Oto miał niechybne i prędkie objęcie, gdyż, mimo przebrania wchodzących, potraktował ich wyróżniająco, zapraszając do paradnej sali. Częstował nawet izbą na pięterku.
— Karnawałowych emocyi pragniemy zażywać! — wymówił się Piotrowski i, zająwszy miejsca w kącie za sporym stołem, kazał podać regestr półmisków.
Sala, w której zasiedli, pomimo wielkości, była przepełniona ludźmi, gwarem i tańcami. Na galeryjce, przyczepionej do ściany, rżnęli muzykanci. Kilkanaście par tańcowało zapamiętale pod okiem metra, starego pijaczyny w kusym fraczku, brudnej peruce i z nosem grzecznie rozkwitłym, który, wywijając białą laseczką, czuwał nad przystojnością manier, nauczając zarazem.
— Nieostrugany drągal z aspana — strofował, nie przebierając w słowach — przypinasz się do tancerki jakby do ssania. Jezu Nazareński, dryga pośladkami, jak na ten przykład cielę! Z życiem, mości panowie, a godnie! Z życiem!
I, poirytowany ich nieudolnością, wyrwał jakąś pannę z miejsca, puścił się z nią na czele i, bijąc hołubce pałąkowatemi nogami, zaśpiewał ogniście:
— Rach, ciach, ciach, od komina! Nogi w łapciach, durna mina! Rach, ciach, ciach!
— Właśnie mi tego dzisiaj brakowało! — wyznała Andzia, pociągając do tańca Konopkę.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/445
Ta strona została przepisana.