— Pozostań z nami, synaczku! — wyrwało się jej utajone pragnienie serca.
Rozwiały się naraz złudy szczęścia; ocknął się w nim żołnierz i mąż.
— Póki ojczyzna w hańbie i niedoli, nie żal mi domu, ni szczęścia, ni spokoju — przemówił z niej surowy głos powinności.
— Jać wiem, synaczku, jać wiem... jać wiem... — odpowiadała coraz ciszej, wolniej i ciężej. Twarz jej zbielała na płótno i siwe łzy błysnęły w oczach, ale nie dała im popłynąć, nie pozwoliła sfolgować sercu, a mężnie rzekła:
— Bóg mi jeszcze ciebie powróci, synaczku, powróci... — I urwała nagle.
W jakimś kątku cicho chlipała ciotka Bisia, Marynia zaś, utkwiwszy głowę w zasłonach niszy, zanosiła się od płaczów.
Szczęściem, wpadł chłopak, meldując, że koń osiodłany już czeka u słupa, zaś w ślad za nim wszedł Filip z wiadomością, jako na trakcie od Luhlina widać jakieś pojazdy.
— Ani chybi starostwo, niechże Filip uprzedzi pana miecznika.
— Już się przybiera i kazał Sewerowi wystąpić na przywitanie.
— Boże, a obiad jeszcze w lesie! — jęknęła naraz ciotka, wybiegając.
Sewer wyszedł pełen tkliwej rzewności, bowiem ostatnie słowa matki brzmiały mu w duszy, jak słodkie proroctwo.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/52
Ta strona została przepisana.