ze srogą basztą w szczycie, i leżały sady, budowle, orne pola i wsie rozległe.
Wiatr przyniósł gdzieś od pól granie trąbek i dalekie ujadanie psów.
— Zabawia się fuzyjką, jak zawsze — mruknął Sewer, zjeżdżając do wsi, rozłożonej nad stawami. Od jakiejś baby piorącej dowiedział się, jako cały dwór już od rana na polowaniu z naganką. Ruszył jednak do dworskiej bramy, decydując się zaczekać na stryja, lecz deresz zachrapał nagle i jął stawać dęba, gdyż na słupie siedział stary, rudy Miś i, dojrzawszy obcych, zamruczał groźnie. Dostał się w dziedziniec przez rozwalony parkan i podjechał pod dwór, nikt się jednak nie pokazał, tylko na przywitanie zgraja psów ruszyła na niego, zajadle docierając i skowycząc. Dopiero po długich nawoływaniach zjawił się się jakiś oberwany chłopak.
— I nikogo niema w domu? — pytał Sewer, biegając oczyma po oknach.
— Ja ta nie wiem, przeciem nie od pokojów — burknął, podtrzymując konia.
Wszedł na szerokie drewniane schody, prowadzące jakby prosto na pierwsze piętro, dwór był bowiem postawiony na wysokich fundamentach spalonego niegdyś zamku i cały parter miał kamienne, potężne przypory, fortecznej grubości ściany i ciosem futrowane strzelnice; resztki głębokiej fosy jeszcze widniały pod murami. Dwór dawał pozór italskiej architektury, ale był niesłychanie opuszczony i zrujnowany. W sieni, wysokiej niby kościół i obwieszonej po pułap myśliwskiemi trofeami,
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/64
Ta strona została przepisana.