Cesia jęła z upodobaniem wspominać o różnych wspólnie uprawianych figlach w przeszłości, zwłaszcza o jakiejś scenie w apteczce, gdzie ich przydybała ciotka na lasowaniu kanarów. Przerwał jej żywo:
— Radbym się tam znalazł i teraz, bo mi kiszki grają srogiego marsza!
— Masz, dyable, kaftan, a mnie ani powstało w głowie! — stropiła się serdecznie i, porwawszy go za rękę, jak niegdyś, pobiegła na drugę stronę domu, do stołowego pokoju.
Siedziała tam pod oknem ciotka Markowska, stara, gruba i nieco głuchawa jejmość, trzymająca w Stokach niewieście rządy, lecz która głównie klepała pacierze, robiła pończochy i kładła pasyanse i kabałki.
Właśnie siedziała nad kartami, a powitawszy Sewera, jakby go nie widziała od wczoraj, zaczęła uroczyście wykładać:
— Dziewiątka czerwienna i król dzwonkowy i żołędna dziesiątka: amory de grubis, kawaler w drodze i nieszczęście. Raz, dwa, trzy! — kładła karty, dziobiąc je tłustym palcem. — Jakże się miewa twoja matka, wciąż cherla, jak owca? A to znowu co za siurpryzy? Król winny! Dama dzwonkowa w komitywie z pamfilem! Ho! ho! niżnik czerwienny w czułej dyspozycyi do damy żołędnej! Grzysi was tu niosą, uważajcie, znowu dziesiątka żołędna? Salwuj się, Ceśka, przy tobie brunet i czerwienna dziewiątka. Raz, dwa, trzy! Pieniądze i ważne nowiny! Kłótnia! — ciągnęła niepowstrzymanie, tak pochłonięta perypetyami kabały, że ani wie-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/68
Ta strona została przepisana.