tych przejść, tylko zrzadka oświetlonych smugami światła, sączącego się ze strzelnic. Właśnie byli stanęli przed żelaznemi drzwiami sklepu, w którym mieściły się wina gdy zjawiła się wielce zadyszana panna Cesia.
— Apage, satanas! — zakrzyczał mnich, zastępując drogę. — Nie pozwól waszmość.
— Wróć się, Ceśka, w tym sklepie nie może postać twoja noga.
— Jaboby wilka puścił między jagnięta! — dorzucił przerażony kapelan.
— Tylko zobaczę, mój stryjku, tylko powącham i pójdę sobie precz.
— Mówiłem ci nieraz, jako niewieście wapory przemieniają wina w kwas — przemówił stanowczo, iż odeszła zadąsana, oni zaś wsunęli się śpiesznie do loszku, zamykając za sobą drzwi na klucz. Sklep był długi, nizki, a podzielony dębowemi ścianami na pojedyncze komory. Każdej z nich konsystowała inna nacya napitków: Hungaria zwała się pierwsza, gdzie w antałach i baryłach czekały tęskliwie kresu wyzwolin wystałe tokaje, rzewnie sposobiące maślacze i owe kapki zdradliwe swoją żrałością; drugą przezywano Iberia, gdyż taiła w sobie upały słonecznych krain, słynne alikanty, muszkatele, małmazye i skarby dalekiego Cypru; Reipublicae nosiła imię najobszerniejsza, w której rezydowały w powinnym ordynku beczki miodów, nalewek i starych gorzałek; powietrze w niej tchnęło lubością syconą pszczelnym zapachem. Otatnia zaś, nie nazywna lecz strzeżona podwójnemi bronami, stanowiła jakoby Sanctuarium, wybranem była miejscem, gdzie śniły same
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/75
Ta strona została przepisana.