stężałe moce słońca, same rarytasy i najprzedniejsze kordyały, wina i miody zgoła już bez ceny a wydobywane w jeno rzadkie i szczególne okoliczności. Na dębowych stołach ciżbiły się brzuchate gąsiory w długiej kolei lat i doli jednakiej, jakoby zrosłe z sobą, grubym kożuchem siwej pleśni pajęczynami omatane i kurzem potrząśnięte. Na chropawych ścianach widniały tu i owdzie zastanawiające daty, wypisane smołą, niektóre sięgające czasów Sobieskiego. Stanęli w zbożnem skupieniu i czci przed tą najgodniejszą sędziwością. Zaręba długo medytował i długo się ważył, nim sięgnął po gąsior, trzymający z garniec, i rzekł:
— Ten mi się być wydaje wdzięcznego oblicza i cnotliwej treści. Anno Domini 1707, miód po kasztelanie Świrskim. Zanieś, Kostek, a wolniutko, nie zmąć i uważaj, bo basyłaki.
— Sam poniosę, co taki się rozumie! — wystąpił kapelan i, ująwszy gąsiorek rozmodlonemi rękami, poniósł go niby monstrancyę.
— A wracaj jegomość, to sobie jeszcze coś wybierzemy. Kostka tam zostaw.
I skoro ksiądz wrócił, zapalił stoczek i powiódł bocznym korytarzem.
— Ależ tam niema przejścia! — zauważył Sewer.
— Zobaczysz, jeno pilnie uważaj — ostrzegał i, gdy stanęli w końcu korytarza przed zamurowanem wyjściem do fosy zamkowej, odwrócił się od niego plecami, a odliczywszy z lewej ręki pięć głazów, z jakich były wymurowane ściany, podważył szósty przy spojeniu całą mocą ramion. Ojciec Albin pomógł skwapliwie; zgrzy-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/76
Ta strona została przepisana.