— Nie pytał się o mnie?
— Pytał i kazał Sewerkowi przyjść do siebie! Ale, kolacyę jejmościanka nagotowała w pokoju Sewerka. Na dobitkę kucharz się spił...
Nie słuchając dalszych relacyi, poszedł na salę, zalaną jarzącem światłem licznych pająków; kapela, pod wodzą Trzaski, wygrywała jakoweś czułe arye i opery, zaś miecznik, przybrany w paradny, czerwony kontusz spacerował sam jeden w ogromnej sali, po lśniących pawimentach. Zdał się być wielce zadumanym, tylko niekiedy podkręcał wąsy, przygładzał siwego czuba, to odrzucał wyloty i, kładąc rękę na głowni karabeli, posuwał się uroczyście, jakby na czyjeś wyczekiwane spotkanie.
Sewer czekał z godzinę i, nie ważąc się przerwać zamyśleń rodzica, ruszył w głąb domu, ale matka bya w łóżku, Marynię wzięły do siebie rezydentki, ciotka Misia już spała i cały dom stał pusty i ciemny. Zajrzał więc jeszcze do Kacpra, wydał jakieś polecenia Maciusiowi, a zjadłszy kolacyę, znowu powrócił na salę. Miecznik jeszcze promenował, chociaż świece dopalały się i gasły jedna po drugiej, a muzykantom wypadały z rąk instrumenty ze znużenia; grali jednak wciąż, ekscytowani szturchańcami Trzaski i grozą kijów.
— Czekałem na ciebie — odezwał się naraz miecznik, kierując się do swojego pokoju. Kazał mu głośno czytać gazety, świeżo otrzymane z poczty. Nie spytał o brata ni o Ceśkę, nie rzekł też ani słowa o Prażmowskich, a jeno, zapaliwszy fajkę, usiadł w fotelu i słuchał
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/89
Ta strona została przepisana.