bacznie, zasię kiedy Sewer przeczytał »Korespondenta« wraz z dodatkiem, rzekł mu lapidarnie:
— Ruszaj spać! — i nie podawszy mu nawet ręki do pocałowania, jął półgłosem czytać tęż samą gazetę od początku.
Odszedł na palcach i natychmiast rzucił się na łóżko, ale nie prędko zasnął. Przyszły mu bowiem do głowy przeróżne rozważania i wspominki, a w końcu niby ćwiek, jęło mu wiercić w mózgu pytanie: zali też jeszcze powróci pod ten dach rodzinny? I tkliwa żałość targnęła mu sercem, że, kryjąc twarz w poduszce, oddał się łzawym medytacyom.
Deszcz się rozpadał na dobre; strugi wody z bełkotliwym szmerem spływały po szybach, zegary głucho wybijały godziny, przechodzące zwolna i niepowrotnie, niby obłędne wędrowce. Sewer wciąż leżał z otwartemi oczyma i oblegany przez coraz żywsze udręki, szarpał się w szponach jakichś obaw, przeczuć i niepokojów. Wreszcie, nie mogąc zasnąć ni dać sobie rady, ubrał się i poszedł zbudzić swoich ludzi, żeby już szykowali do wyjazdu. Zatrzymał się nagle w przedsionku, gdyż w ojcowskiej komnacie paliło się jeszcze światło, przez uchylone drzwi zobaczył ojca, jak go był zostawił z wieczora, siedzącym przy stole, z lulką w zębach i gazetą w ręku.
Wahał się, jak przejść do drzwi niezauważony przez niego, i posłyszał:
— To i ty nie śpisz?
— Szedłem budzić ludzi, bo nim ochędożą konie
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/90
Ta strona została przepisana.