— I ty śmiesz!... — powtarzał coraz ciszej, gorączkowo ściskając w garści obuszek, i ruszył ku niemu z tak straszliwie zmienioną twarzą, że wszystkie serca zamarły z przerażenia, Sewera zaś przejął lodowaty dreszcz zgrozy i lęku, przymknął oczy jakby w oczekiwaniu śmiertelnego ciosu... Miecznik się jednak nagle powstrzymał jakimś nadludzkim wysiłkiem, obuszek gruchnął o ziemię, aż się rozleciał w kawałki, i rzekł ponuro:
— Precz z mojego domu! Mości Brzozowski, spełnić, com nakazał. — I wyszedł.
— Brać go, chamy! — rzucił się z wrzaskiem do Kacpra Brzozowski.
— Wara, bo łby polecą! — odkrzyknął Sewer. Błysnęła jadowicie szabla i padła komenda: — Do mnie, żołnierze! Zasłonić i rejterować do wozów!
Maciuś z Pietrkiem skoczyli z wydobytemi szablami bronić boków kamrata, Sewer osłaniał go z przodu i jęli się cofać na ganek.
Brzozowski osłupiał, parobkom też ręce opadły i ani komu postało w głowie, żeby ich gonić i łapać, tylko kobiety uderzyły w żałosne lamenta.
Tamci zaś zrejterowali na majdan i w parę pacierzy już byli gotowi do wyruszenia. Obmyty i opatrzony Kacper leżał na wozie pod płócienną budą, gdyż Sewer zabierał go z sobą, nie chcąc pozostawiać na pastwę ojcowskich gniewów, i rozkazawszy wyjechać za bramę, na drogę, broni z rąk nie wypuszczać i zaczekać na siebie, poleciał pożegnać się z rodziną.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Nil desperandum.djvu/96
Ta strona została przepisana.