jezdnych do Grodna, przebrał się nieco w domu i najętym powozem pojechał składać wizyty różnym ludziom, do których miał polecające listy.
Powrócił dopiero późnym wieczorem tak zgnębiony i zatroskany, że Kacper z lękiem składał relacyę ze swojej wyprawy do Tyzenhauzowskiej karczmy; w miarę jednak opowiadania Zaręba się otrząsł i zdecydował:
— Dobrze, pójdziemy tam której nocy. Ze sto chłopa, powiadasz.
— Może i więcej. Pokryci po dziurach, jak szczury, wielu służy w mieście, a są...
— Cóż więcej? — przerwał mu szorstko, bo chłopak lubił rozgadywać się szeroko.
Wyprostował się, podając mu list.
Szambelanowa w nader uprzejmych słowach zapraszała go do siebie.
— I cóż dalej? — spytał jakoś ciszej, chowając woniejący list do kieszeni.
Jakby w odpowiedzi, ojciec Serafin stanął w progu.
— Dobrze się składa, właśnie będę ojca potrzebował. Są ważne sprawy.
Zasiedli przy stole i rozmawiali do świtu.
Kacper trzymał czujną straż pod domem.