sposobnym i którzy do tego przez samego Igelströma wyznaczeni.
— Dyabeł w Warszawskiej osobie! — bąknął Maciuś, spluwając od uroków.
— Takaś to facies? — szepnął z uznaniem Zaręba.
— Aż wszystkie jurydyki pękały ze śmiechu, bo magazyny były pełne, czegoj się nikt nie spodział. Przy tej okoliczności poszły też z dymem sołdackie baraki, że od przypieczonych kozackich schabów zrobił się fetor na całą Pragę. Powiedał Szmulowicz, ich główny markietan, jako sam Igelström rwał sobie resztki kłaków z żałości. Hi! hi! bo też skwierczały w ogniu chudziaki, jakby naszpikowane. Psi mieli niezgorszą uciechę!
— Masz wilcze serce, mój Staszku! — zauważył dosyć chłodno.
— Z wrogiem się ceckał nie będę. Naszych też nie szczędzą!
— Muszę się sprzęgnąć do roboty z Kacprem — wyrzekł po długiej chwili.
— Lubię do pary, ale tylko w sztajerze. Wedle rozkazu pana porucznika — dorzucił spiesznie, zobaczywszy groźną zmarszczkę na jego twarzy.
Dosięgli wreszcie Pyszek, a raczej ogromnej karczmy, stojącej na ostrem załamaniu drogi, pod starym, wyniosłym lasem. Już tam stały wyprzężone pojazdy i część służby, porozdziewana do koszuli, grała w karty pod drzewami.
Rudy żyd, karczmarz, kłaniając się jarmułką, ob-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/186
Ta strona została przepisana.