— Zaiste, aspekt zgoła niezwyczajny! — chwalił sam Sievers, a za nim drudzy na prześcigi sławili szczęśliwy pomysł marszałka.
Pułaski, wielce rozradowany zadowoleniem powszechności, odrzucał raz po raz białe wyloty i szerokim gestem zapraszał do stołów, sam usadzając damy i co przedniejszych gości.
Na pierwszego pod namiotem usadził Sieversa, a dokoła zajmowali miejsca ambasadorowie ościennych potencyi, znaczne panie, biskupi, ministrowie Rzeczypospolitej i co ważniejsi posłowie sejmowi. Reszta gości zajęła pagody, stowarzyszając się wedle upodobań, związków i przyjacielstwa.
Woyna wprowadził Zarębę między znajomków i zasiadł przy nim, by swobodnie pogawędzić, ale nie uchronił go od natarczywych spojrzeń kobiecych i zaczepnych uśmieszków.
— Przepowiadam ci wielkie powodzenie u kobiet — szepnął ze szczerą admiracyą, ważąc jego męską, zuchwałą urodę.
— Dbam o to, niby o śnieg zeszłoroczny.
Zarumienił się jednak.
— Więc piękna Iza jeszcze nie zapomniana?
Sewer ściągnął boleśnie brwi, jakby ugodzony pod żebro.
— Piękna szambelanowa — ciągnął Woyna — siedzi pod namiotem, między posłem angielskim a Moszyńskim. Nie zauważyłeś?
— Nie ciekawym — odparł przez zaciśnięte zęby.
— To mój druh serdeczny, mościa pani podko-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/19
Ta strona została przepisana.