Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/264

Ta strona została przepisana.

ran domowy. Zamęcza Izę scenami zazdrości, groził jej nawet skandalem, juści bez najmniejszej przyczyny, przez złość tylko. Iza stanowczo żąda rozwodu.
— Zmiana paszy raduje bydło — szepnął, ledwie kryjąc przedziwną radość.
— Dałbyś pokój kpinom. Prawdziwy to dramat dla Izy.
— Nikt jej przecież nie zmuszał wyjść za niego... — Spojrzał mu w oczy.
— Naturalnie, juścić — wił się skłopotany — widoki zdały się najpomyślniejsze, zrobił zapis, obiecywał złote góry, a teraz odmawia jej na pierwsze potrzeby. I jeszcze te sceny zazdrości, wprost niepojęte... śmiesznie...
— A Izie uśmiecha się zupełna wolność. Taka młoda i piękna!
— Widziałeś-że kobietę, rozwodzącą się dla nowego kochanka? One tak sobie ważą wolność, jak pies gramatykę. Trafia się jej świetna partya w całem tego słowa znaczeniu.
Zaręba pobladł, lecz skrywając wzruszenie, rzucił na chybił trafił:
— Czyżby książę już się zdeklarowrał?
— Wielki to jeszcze sekret, zatrzymaj go przy sobie — uśmiechnął się porozumiewawczo — aktualnie czekam na konsystorskich jurystów. Sprawa będzie drażliwa i przychodzi mi cale nie w porę. Przytem nie lubię pieni, a szambelan do kompromisu nie pójdzie, zechce sprofitować z okoliczności.
— Wuj ma już ten zamysł uformowany? A zna wuj dobrze księcia?