maximy i jęły mu się wić przez mózg niby płazy plugawem kłębowiskiem. Cóż teraz począć? Pójść za jego radą, uczepić się biskupa, zostać delatorem i szpiegunem? — Każda droga prowadzi do Rzymu — wygłosił kasztelan. A czyż każdą iść wolno do świętego celu? — szarpnęło nim sumienie. — Byłbym u źródła wszelkich machinacyi przeciwko ojczyźnie — zabrzmiał w nim głos rozsądku. — Tambym rozpoznał jej przyczajonych wrogów, tam byłbym okiem i uchem ku pożytkowi sprawy! — Szarpał się, deliberował i chwiał, targany sprzecznemi uczuciami. Ale w jakiejś chwili nakazał sobie surowo: Spełnię, com powinien ojczyźnie — i poczuwszy po tem nieodwołalnem postanowieniu niemałą ulgę, poszedł do apartamentów kasztelanowej.
Lokaj w białej peruce wprowadził go do wielkiej, przyciemnionej komnaty; zapalone kasolety biły wdzięczną wonią, słoniącą rudowemi mgiełkami wszystek kształt wspaniałych sprzętów, że nawet zwierciadła lśniły ze ścian oczami zasnutemi bielmem; pachniało również woskiem i przywiędłemi ziołami, jak w kościele po nabożeństwie. Fioletowe obicia w złote ornamenta na ścianach, cisza drgająca okwiatem westchnień i ścichłej przed chwilą muzyki, jeszcze bardziej dawała pozór kaplicy.
Kasztelanowa, uniósłszy się z markizy wysłanej poduszkami, witała go bardzo życzliwie, podając śliczną rękę do pocałowania.
Siedzący obok niej Dominikanin o surowej, ascetycznej twarzy, odstawił wiolę i usunąwszy się pod okno, zabawiał papugę, rozkołysaną w złotej obręczy.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/274
Ta strona została przepisana.