Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/281

Ta strona została przepisana.

złość ją targnęła i podrażniona jego tonem, stanęła przed nim w groźnem wyczekiwaniu.
Nie ścierpiał jej lekceważącego głosu i rąbnął na odlew, bez namysłu:
— Jedynie tylko dla tak zwanej wyższej socyety, lecz nie dla cnotliwych panienek.
— Katon! — bluznęła ironicznie, mszcząc zarazem niedzielny zawód.
— Tylko bywszy porucznik artyleryi Sewer Zaręba, mościa pani szambelanowo — gruchnął szydliwie z zuchwałą impertynencyą, skłonił się i odszedł na stronę.
— Grubianin! — posłyszał za sobą jadowity syk
Weszło parę osób, gdyż u szambelanowej był punkt zborny całej socyety, fetującej Zubowa, skąd mieli wyruszyć do Stanisławowa na podwieczorek, zaś następnie do Sapieżyńskiego pałacu na teatr i bal.
Zjawił się też Cycyanow w otoczeniu swoich oficyerów i już nie odstępował Izy ani na chwilę, tak przez nią awansowany, że szambelan, pieniąc się z bezsilnej wściekłości, szeptał do ucha Zarębie:
— Ten książę ma maniery zgoła kozackie... Guza tu znać szuka... ja mu zrobię afrontacyę — mamrotał groźnie, nie ruszając się jednak.
— Vae victis przez kobiety! Snadź damy podobają sobie w jego parobczańskich manierach i dziobatym pysku — odparł drwiąco, lecz był rad, gdy mu Klotze oznajmił, że kasztelan czeka na niego.
Marcin, chmurny niby noc jesienna, zastąpił mu drogę i szepnął: