Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/282

Ta strona została przepisana.

— Tak mnie damy obligują za Terenią, że nie wiem co począć?
— Bądź na prośby nieczuły i nie pozwalaj.
Kasztelan już czekał w powozie i zwrócił się do Klotzego:
— Ale, kupiłeś aspan woły?
— Kupiłem w Zelwie trzysta. Sto zaraz popędzili kozacy do obozu generała Dunina, resztę zaś spędzą do Grodna, popłyną do Prus. Jarmark był drogi, bo jakaś kompania skupowała i agent pana Starzeńskiego też podbijał ceny. Na szczęście miałem pod ręką konwojowych kozaków i trochę musiałem rekwirować. Tylko do koni nie można się było docisnąć, bo co było wybrańsze, wykupili jacyś oficyerowie, podobno dla brygady Madalińskiego i artyleryi Jasińskiego.
Zaręba nastawił uszu, domyślając się, jako mowa o Kaczanowskim i Hłasce, lecz odezwał się dopiero w drodze.
— Nie wiedziałem, że wuj zabawia się handlem.
— Jeśli ksiądz Kołłątaj może przedawać płótna i kartuny, to czemuż ja nie mam handlować zbożem i wołami! — zaśmiał się z jego miny. — Klotze mnie namówił i źle na tem nie wychodzę. Wziąłem nawet w arendę śpichlerz w Gdańsku; Klotze skupuje flotę i jesienią pchnę już ze dwieście szkut i komieg ze zbożem. Wprawdzie król pruski ścisnął nasz handel paskudnemi cłami, na komorach robią przeróżne utrudnienia, ale moim statkom obiecali pofolgować. Kasztelanowa jest przeciwna temu, respektuje bowiem Swedenborga, Martiniego i uczone dyskursa o nieśmiertel-