kłemi oczyma. Kwitnął też i na widnem miejscu Nowakowski, jakby zachłystujący się rozkoszą słuchania.
Była to wybrana kompania konfidentów i zauszników biskupa.
Rozmawiano jednak ostrożnie, ważąc słowa, tylko Bieliński, ćmiący nieustannie lulkę, rzucał niekiedy uwagi szczere i cynicznie zuchwałe, Ankwicz parskał szydliwym śmieszkiem, a Zabiełło jakby zcicha warczał, szczerząc przytem żółte, ostre zęby, niby pies. Hetman raz po raz zażywał tabakę i kichał solennie, wciąż potakując wywodom biskupa, który mówił miodopłynnie, pieszcząc się każdem słowem, i oglądając swoje różowe paznokcie, niekiedy rozpędzał chustką kłęby dymów i nalewał Bielińskiemu ze sporego gąsiorka.
Go pewien czas zjawiał się, niby cień, jakiś liberyjny, objaśniał świece srebrnymi szczypcami i przepadał bez szelestu.
Narada miała swoje szczególne racye i Zaręba trafił właśnie, gdy hetman odchrząknął i lodowatym, starczym głosem rzekł:
— Markow żąda jak najrychlejszej ratyfikacyi traktatu z 17 lipca i redukcyi wojsk. Trzeba się z tem pospieszyć, bo Imperatorowa się niecierpliwi.
— Nie jesteśmy jeszcze pewni sejmowej większości — wyrzekł kasztelan.
— Jedyna rada: kupić potrzebne wota — rzucił niedbale Ankwicz.
— Możnaby to uczynić w motyi z ambasadorami, wszak i to do traktowania materyi pruskich będziemy potrzebowali większości — radził Nowakowski.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/291
Ta strona została przepisana.