Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/432

Ta strona została przepisana.

rawan, nie broniący cudnego widoku. Wytrwał, ale poczerwieniał, jak toruńska cegła, i był cały w potach.
— Musi być dzisiaj upał na dworze? — szepnęła, zagryzając usta ze złości.
— Nadzwyczajny! — upewniał tonem, że roześmiała się udobruchana i, rozumiejąc go onieśmielonym wobec siebie, zapragnęła urobić powolnym.
— Zjemy razem obiad, zaś na podwieczorek zawiozę waćpana do hetmanowej Ożarowskiej, tam się ochłodzisz. Pozwól proszę, chusta na szyi rozwiązana...
Wparła się w niego piersiami, lubując jego skłopotaniem i rumieńcami.
Ale przystał jeno na podwieczorek, gdyż odpowiadało to jego intencyom i dzisiejszej sytuacyi, aby się wszędzie wystawiać na oczy.
Odjechał, klnąc w żywe kamienie, i pomimo szalonego upału włóczył się po bilarach i traktyerniach, pilnie nasłuchując, zali nie mówią o Mereczu?
Snadź jeszcze się było nie rozniosło, gdyż wszędzie rozprawiano z niemałem zacietrzewieniem o pruskich materyach, jakie lada dzień miały być deliberowane na Sejmie, o co już usilnie zabiegał Buchholtz, jego kreatury, a szczególniej jego talary.
— Podhorski z Józefowiczem wczoraj sporo przegrali do Bielińskiego, znaczy jako król pruski ekspensuje się już nie na darmo — szeptał na ucho sąsiadom u Sułkowskiego jeden z wszystko wiedzących, szlachcic z pod Oszmiany, Jankowski.
— Kto się ośmieli na Sejmie przemówić za traktatem pruskim, tego wziąć na szable!