Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/448

Ta strona została przepisana.

Zaręba już nie poszedł spać, a pieszo, żeby nie zwracać uwagi, przebrał się zaułkami do mieszkania podkomorzyny. Przypuszczony do sekretu Rustejko zaprowadził go do Kacpra. Trudno opowiedzieć, jak się ucieszył chłopak, jak się rwał do wyjazdu, jak chciał w tej minucie znaleźć się daleko za Grodnem. Ale sprowadzony doktór, wyegzaminowawszy go należycie, ani chciał o tem słyszeć.
— Za jakie dwie niedziele, nie prędzej! Inaczej nie ręczę za jego życie — upewniał.
Kacper z płaczem suplikował, aby go natychmiast wywieźli. Był jednak tak wyczerpany przygodami i raną, iż podnieść się nie mógł o własnej mocy.
Więc bez oczywistego azardowania życiem niepodobna było go wywozić.
Po rozmowie z podkomorzyną stanęło na tem, że chory pozostanie pod jej opieką do czasu podzdrowienia, potem miał się już nim zająć ojciec Serafin, zaś Zaręba miał wyjechać nazajutrz rano, jak tylko podniosą rogatkowe szlabany.
Niemało łez popłynęło z pięknych oczu podkomorzyny, niemało tkliwych wyznań padło i westchnień gorących się wyrwało, gdy przyszła chwila pożegnań.
Krzepiła jeno udręczone serce nadzieją rychłego spotkania się z nim w Warszawie. On zaś był już owładnięty gorączką wyjazdu, pilno mu było z Grodna w szeroki świat, a jeszcze pilniej do swoich, do domu. Przykazał Pietrkowi, aby, spakowawszy bagaże, wyruszył jeszcze przed nocą za Niemen i zaczekał na niego w karczmie za Franciszkanami, gdzie mieściła się se-