z turkusów dzierganych słońcem, sięgała tylko jej łydek, skrępowanych złotemi wstęgami; na wszystkich palcach bosych stóp migotały perły, perły również opasywały jej szyję łabędzią i perły, puszczone na złotej nici, tuliły się między odkrytemi piersiami. Twarz miała zuchwale piękną, nos orli, brwi czarne i niby łuki, groźnie napięte, oczy ulicznej miłośnicy i krwawe, płonące usta.
— Przeczysta Dyana! Biada Akteonowi! — westchnął Zaręba.
— Gdyby nie pragnął jej wielbić. Sfora do szczucia pod ręką.
— Kto to? Ma perły godne królowej.
— Wie o ich cenie Rzeczpospolita! O niej to kursuje wierszyk:
»Margrabianka Luhlli;
Od lokajów aż do króli,
Każdego przytuli —
Margrabianka Lubili.«
Wszak to królewska gamratka no i wielu drugich.
— Margrabianka!
— Tylko Boscamp wie, jak to tam jest z jej tytułem; on ją stręczył królowi i on ją proteguje. Słyszałem, że szukają dla niej męża. Muszę cię do niej wprowadzić; jedyny dom w Grodnie, gdzie można spotkać wszystkie fakcye, wszystkie stany i wszystkie gry, od lombra do bernadyńskiego ćwika. Bardzo wesoły domeczek.
— I taką przyjmują?
— Szlachetny rycerzu cnoty! Człowieku nadziany szpetnymi przesądami, wrogu wolności! Zakonotuj sobie