Ta strona została przepisana.
Cofnął się gwałtownie za tłumy, przypatrujące się tańcom i wyszedł.
Pod tarasem czekał jakiś człowiek, który szepnął:
— Proszę za mną! — I ruszył przodem, rozglądając się na wsze strony,
Na wschodzie już się zapalały pierwsze zorze. Park czerniał i zapadał się w gęste mgły, ciągnące od Niemna. Gdzieś od pastwisk dochodziły rżenia koni.
Zaręba obejrzał się na pałac: świecił wszystkiemi oknami, grzmiała kapela, roztańczone tłumy przetaczały się po sali i raz po raz wydzierał się zmieszany gwar śmiechów, tupotów i głosów.
— Kto, mówisz, na mnie czeka? — zapytał, naraz przystając.
— Pan kapitan Kaczanowski z jakimś grubym panem.
Zaręba ruszył tak prędko, że ledwie mu nadążyli.