— Nigdy moja noga u niej nie postoi! — wybuchnął zawzięcie.
— To jest konieczne dla sprawy! — posłyszał surowy głos.
Rozpacz błysnęła mu w oczach, ale po chwili rzekł mężnie:
— Słucham rozkazu.
— Programat działania dostaniesz później. Mniemam, iż z pomocą szambelanowej wejdziesz z nim nawet w bliższą komitywę. To twoja kuzynka?
— I dawna narzeczona — wyrzucił jakby kawał krwi zapiekłej z bólu.
Jasiński zrozumiał jego ciężką sytuacyę, lecz nie ustąpił.
— Tem snadniej przyjdziesz z nią do porozumienia. Dobrześ u niej zakonotowany. Słyszałem wczoraj, jak się żaliła na ciebie przed Woyną.
— Czy Woyna z nami? — spróbował przerwać dokuczliwą materyę.
— Jeszcze nie. Wymiarkuj go i pociągnij. To człowiek wielce zdatny.
— Do puszczania konceptów i szmermeli! — odburknął złośliwie.
— Dla nas i taka broń nie do pogardzenia. Kąśliwy język dalej sięga, niźli kula. Czas mi już odejść. O jakim zmierzchu wśliznę się na twoją kwaterę, to pogadamy obszerniej. Tu niebezpiecznie!
Spojrzał zezem w bok na jakiegoś asana w czarnej kapocie, który jakby strzygł uszyma.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/69
Ta strona została przepisana.