Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/88

Ta strona została przepisana.

stwa, wyssane z zawiści! Na szczęście, złożono do laski projekt ukrócenia tej swawoli.
— Mało to już kneblów ogłosiła generalność!
— Wszystko za mało! Nie masz pojęcia, ile krąży po rękach paszkwilów, pisanych gazetek, jadowitych wierszyków i zniesławiających świstków. A wszystko szerzy nienawiść, kłamstwa, wzgardę i nieufność do tych nieszczęśników, pragnących ratowania ojczyzny. To Kołłątajowskie szmermele!
— Czy być może? — zawołał z dobrze udanem zdziwieniem.
— Wiem. co mówię. Przejęto już niejedną ekspedycyę tych nikczemnych karteluszków. Ksiądz podkanclerzy, jak i czasu bywszego sejmu, każdą bronią wojuje tych, którzy stoją na zawadzie jego ambicyi...
— Poczciwych chyba nie dosięga? — wtrącił dobrodusznie.
— A któż poczciwy dla tych wściekłych jakobińskich wilków!
Nie było co odrzec, więc po chwili jął mu prawić dusery.
— Zawszem cię miał za zdatnego, ale teraz mówisz, jak prawdziwy statysta.
— Bom nie zalegał pola i zawszem się sposobił do większego! — szepnął z dumą, wspinającą się na palce. — Kto ma głowę na karku i pomaluśku a z rozwagą się przepycha, temu i do dostojeństw niedaleka droga.
Chełpliwie, a jakby od niechcenia jął się zwierzać