Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/93

Ta strona została przepisana.

tem rąbać z całą kompanią, skończyło się jednak na pijatyce i nowym figlu. Miał się on do pewnej...
— Możebyśmy dali spokój anegdotom — zauważył łagodnie Hłasko.
— Ale i to prawda, jako tutaj nic zapowiedniego w nozdrzach nie wierci.
— Zgapiłem się ze szczętem, darujcie waszmościowie. Kacper!
— Tylko uprzedzam, że od kaffy cierpię, jak po rodzonej matce, czekulada czyni mnie furioso, a w herbacie zwykłem moczyć koniom nogi.
— Znajdzie się i coś kojącego na humory waszmości.
— A jabym wam coś poradził. Znam tu niedaleko zasobnego kupca, który, chociaż przy świętym piątku, niezgorzej nas pożywi. Ma przednie pieczątki. Nie dowierzam ja porucznikowskiej kuchni. Daruj mi waszmość, ale u mnie po staremu: nim zawierzysz gębie, połóż na zębie — prawił Hłasko, obciągając pas na srodze zapadłym brzuchu.
— Byle prędko, dużo a smacznie, to i ja nie wybredzam! — żartował Kaczanowski, wybiegając nagle, a gdy powrócił, przystąpił z ważną twarzą do Kacpra.
— Gdzie prowadzi przejście między stajniami z podwórza?
— Do rzeki. Ścieżka stroma, lecz koń przejdzie — sprężył się po żołniersku.
— A uliczka przed domem? — indagował rozkazująco.