sza, to Greczynka, powinowata czy nawet siostra Wittowej, aktualnej Szczęsnego kochanicy.
— Cudniejszej w życiu nie widziałem — wzdychał Kaczanowski.
— Przypomina z urody hrabinę Camelli — wtrącił Zaręba.
— Kudy kuchta do patyny! Nawet podobnej być nie może! Wenus prawdziwa! Psiakrew, że takie przednie antypasty zawsze są dla starych grzybów!
— Każ sobie waszmość puścić krew, to odciąga — śmiał się Hłasko.
— A te drugie muszą być służebne — zauważył Zaręba.
— Powiadali, jako je trzyma dla swoich konfidentów.
— Zaprzysiągłbym takiemu wieczną przyjaźń! — gruchnął ogniście Kaczanowski.
— Zaproponuj mu waszmość, może cię przypuści do szwagrostwa.
— Obejdę się bez jego protekcyi. Słowo kawalerskie, ale ja mu ten ul podbierę.
— Byle cię przy tej sprawie nie pokąsały pszczoły.
— Może i pokąsają, ale kto drugi spuchnie.
— Ożarowskiemu rogi nie dziwne, a waść mu nową biedę szykuje — podrwiwał Hłasko.
— Na co ja zaginam parol, tego dotrzymuję! — zawołał, tocząc wyzywająco oczyma, na co Hłasko powiedział z prześmiechem przyjacielskim.
— Radzę waści przystawić sobie na karku pi-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Rok 1794 - Ostatni sejm Rzeczypospolitej.djvu/98
Ta strona została przepisana.