jakiejś stacyi garsoni latali przed pociągiem i wołali: „szwarc kafe“. U nas to nigdy tak nie wołają.
Tyle żydów jechało w tym pociągu, że już myślałam, że my nie do Wiednia jedziemy!
Ma się rozumieć, „Pa“ zaraz musiał zrobić z nimi awanturę!...
No, bo jakiś, taki gruby, zdjął buty i siedział tylko w sk..., a potem zdjął palto... a potem kołnierzyk... naprawdę, ja myślałam, że on się zupełnie rozbierze.
„Pa“ go wyrzucił na korytarz i zrobił taki hałas, aż przyleciał konduktor, a „Stokrotki“ poczciwe chciały go gryźć, ledwie je „Ma“ wstrzymała...
Konduktor kazał mu się ubrać, siedział potem, ale tak gadał, że tutaj jest Austrya, a nie Warszawa, że tutaj jest wolność, jest konstytucya, jest równość, a takich polskich szlachciców, jak „Pa“, to uczą rozumu...
Dopiero jak mu „Pa“ powiedział bardzo brzydko o konstytucyi, i że da mu w m...., to się zabrał i wyniósł do innego przedziału.
Ja myślałam, że za granicą to i żydzi są grzeczniejsi i cywilizowani!... no bo, żeby zdejmować buty i ubranie przy damach!... naprawdę, ale u nas i chłopby tego nie zrobił!...
Kuzynek Jaś nas odwoził, ale już powrócił.
Nie, nigdy bym nie przypuszczała, żeby on był
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
— 102 —