Wściekły byłem, zwymyślałem przewodnika, co wlazło...
Poszliśmy na lepsze piwo... a tam tylko wino sprzedawali...
Poznałem się z rodakami, bycze facety; postawili szampańskie, postawiłem i ja raz i drugi!... Koniec końcem pękło sto guldenów, psiakość, nóżki baranie...
Podła dziura ten Wiedeń!
Pieniędzy wydałem masę, a nic pożytecznego nie widziałem.
Blagierskie miasto, jutro jadę dalej.
Deszcz, błoto, zdzierstwo i blaga na każdym kroku.
Wchodzę do muzeum... marmury, marmury!
Myślę sobie, tutaj nie blagują, cesarskie!
Ale, że to człowiek bywał nieraz taksatorem przy wystawianiu domów na licytacyi... więc się przyglądam uważnie — stiuki nie marmury, blaga!
Kogo? mnie, Jana Gwalberta, chcą oszukiwać? Oho! jeszcze się taki nie urodził. Oto i wszystko!
I tylko trzy rzeczy godne zanotowania widziałem:
Ronacher!
Miotły na kołach do zamiatania ulic!
Automat Bar!
Wchodzę tam, nikogo; wtykam dziesiątkę, zakręcam kuraskiem, leje się śliwowica; wtykam
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
— 108 —