Ten Peszt, to Europa, psiakość, nóżki baranie! a te Węgry, to naród, ho! ho!...
Ogromnie tylko podobni do żydów!... Wola boska, sam znam w Warszawie czystego jak złoto katolika, a taką ma jucha twarz, że na pierwszy rzut oka przysiągłbyś, że gudłaj!
Przeszedłem się trochę po mieście! Wspaniałe, nadzwyczajne!...
Elektryka, asfalty, drzewo, porządek pierwszej klasy!
Tylko wina węgierskiego nie mają! Wszedłem do Grand Café i zażądałem, podali mi jakąś lurę... a myślałem, że się tam za tanie pieniądze uraczę, co się zowie... Ale za to gulasz — piekło, dziesięć większych pilznerów wypiłem i jeszcze mnie pali.
A kobiety! — smoki! Żebym tak nie był z gruntu moralnym człowiekiem i czującym obywatelem i gdybym był sam! — No, nie ręczę...
Chodzą, jak łanie, aż do głowy uderza!
A domy — pałace, prawdziwe pałace, jak pod sznur wyciągnięte i wszystkie w jednym stylu, w takim porządnym dochodowym stylu!
To, to lubię, a nie te różne fidrygałki i wymysły głupie, które dużo kosztują, a ani grosza więcej nie przynoszą, jak te przechwalone domy Talowskiego w Krakowie.
A hotele! Winda wszędzie, elektryczność, woda, czystość, komfort, że człowiek i w domu nie mie-
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.
— 113 —