tki, soboty i niedziele. „Ma“ mówi, że nie wypada zapraszać go częściej, bo i tak codziennie bywa wieczorem na herbacie.
Dzisiaj po obiedzie wlazł panu Henrykowi na kolana i mówi:
— „Niech pan zawsze przychodzi na obiady, bo jak pan jest, to mama daje leguminę“.
Myślałam, że się spalę ze wstydu, „Ma“ też się zmieszała okropnie, tylko „Pa“ się śmiał...
Ja nie wiem, co w tem śmiesznego, nie wiem...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Później. Miałyśmy z „Ma“ iść do magazynów, bo chociaż ślub ma być jesienią dopiero, ale już czas szykować wyprawę, a „Ma“ mi mówi:
— Kupimy wyprawę w Wiedniu, nic nie mów o tem nikomu.
— Pojedziemy do Wiednia?
— Będziemy tam przejazdem.
— Przejazdem, dokąd?
— Do Włoch! Tylko ani słowa nikomu.
Ubrała się i wyszła.
Pojedziemy do Włoch! ja pojadę do Włoch, będę miała wyprawę z Wiednia!
Nie, to wprost niemożebne, nie mogę temu uwierzyć. „Pa“ stanowczo się nie zgodzi, chociaż „Ma“ zawsze umie go przekonać...
Ale do Włoch!...