Boże, mój Boże, przecież to całe życie ludzkie, to coś okropnego!!
Że ludzie umierają z chorób, są nieszczęśliwi, no, to są zwyczajne rzeczy, ale, że „Stokrotek“ mógł się utopić, a my do Rzymu nie pojedziemy! to naprawdę, ale już nic nie rozumiem.
Och „Ma“ zawsze ma racyę, jak mówi, że świat jest podły i bez ideałów.
A samo życie? to tylko świństwo i spółka, jak powiedział jakiś mędrzec... może tego nie wypadało napisać? może to nieprzyzwoite? Ale cóż mnie to wszystko obchodzi?... kiedy mi się już płakać chce i jestem taka smutna!
I w tej Wenecyi... żeby się to stało chociaż w Rzymie, to jużby mi nie było tak żal wracać... I już jechaliśmy... ogłosiło się wszędzie... pożegnaliśmy się ze wszystkiemi... pisywałam z drogi... a teraz wracać? Obiecałam poprzywozić suweniry... Nie widzieć Rzymu, Wezuwiusza, kwitnących pomarańcz, i wracać?... Co za wstyd, co za upokorzenie!...
Boże! jak mi smutno! nawet mi już czekoladki nie smakują!... co?
Co za nieszczęście.
Czemu tu niema pana Henryka?... On taki dobry, taki kochany, taki poczciwy, zarazby „Pa“ wytłómaczył, że my powinniśmy jechać do Rzymu, że właśnie teraz, po takich nieszczęściach, to tylko do Rzymu!...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |