Zapach machorki, torfu i ryb przypiekanych na węglach napełniał izbę.
Pietruś leżał na łóżku na stosie kożuchów i kpił z pijanego chłopa, który na środku izby kołysał się sennie.
— Idźcie do domu, Mateuszu, bo was baba spierze, jak nic...
— Spierze, mnie spierze? gospodarza? nie... Pod pierzynę puści, wódki z tłustością da, albo i czego lepszego...
— Do chliwa to was puści, kiej żeście się tak spili!
— Pijanym to! A mówiłem żydowi, daj okowitki i dała jucha spritu... zedrę za łeb, że niech ręka Boska broni... zedrę... Gospodarz kazał postawić okowitki — to słuchać, a nie, to za te pejsy żółte i do wody.
— Michał! z kosza schodzi — zawołał młynarczyk, usłyszawszy dzwonek.
Młody chłopak podniósł się od ognia i wybiegł, pozostawiwszy drzwi otworem.
Marcycha wsunęła się niemi i stanęła u progu.
— Niech będzie pochwalony... — szepnęła cicho.
Młynarczyk zerwał się z łóżka i krzyknął wściekły:
— Czego? Poszła won ty... suko!
Dziewczyna zachwiała się, obrzuciła nieprzytomnem spojrzeniem chłopów, rzuciła dziecko na łóżko młynarczyka i uciekła...
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/150
Ta strona została uwierzytelniona.
— 146 —