— Podarunek dla was, Pietrze — szepnął złośliwie któryś.
— Ładne skrzypki — dorzucił drugi, bo dziecko płakać zaczęło.
— Kto na zwiesne za czem bryka, od tego zimą umyka...
— Weźno który robaka, bo się tam zadusi...
— A juści, ssać mu dacie, abo co!
Ale któryś wziął i przysunął do ognia, oglądali je wszyscy...
— Ze dwa miesiące ma robak, więcej nie...
— Podobne do was, Pietrze, rychtyk nos kiej kartofel...
— Cię... pomocnika se zrobicie z niego i tyla...
— Abo do służby oddacie, zawsze grosz jaki kapnie...
— Od każdego worka weźmiecie, Pietrze, z kwartę mąki więcej i chłopak się wyżywi, że i cielakowi nie potrza lepiej.
— Tęgo beczy, organistę możecie z niego zrobić, Pietrze, to i honor i grosz niezły za wypominki albo i pochowki.
— Jedliście, Pietrze, miód, spróbujcie teraz wosczyn...
— A i matka galanta, co to... trepy prawie nowe, ze sześć czeskich wartują, kiecka, że i za półtora złotego nie kupisz, a gębę... to i w szaflik nie zmieścić... frontowa kobita...
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/151
Ta strona została uwierzytelniona.
— 147 —