— Jagna naści i ty, co tam, napij się krzynkę.
Jagna odwróciła się nieco i wolno sączyła wódkę, a chłopi łamali czerstwe bułki i jedli, przegryzając kiełbasą.
— No, jeszcze po jednym, żeby nam się dobrze jechało.
— Pijcie z Bogiem.
— Dziedzic sprzedał las na siampańskie, to my se choć z tej uciechy wypijmy okowitki! Ażeby ci, ciarachu zapowietrzony, smoły w piekle nie żałowali! — szepnął nienawistnie, spoglądając przez okno ku sinym, zaledwie majaczącym konturom dworu.
— Co prawda, to prawda, a dyć teraz to nawet biczysko albo i kozicę trza będzie kupić — westchnął markotnie. — Kiej był las, to chociaż się ta i człek bojał ździebko, chociażeście i wy pilnowali nie zgorzy, ale zawżdy czy chróstu, czy jaki grabik albo sosenkę na porządek albo żerdkę do płotu, to się ta uścibnęło. I grzybek jaki człowiek zjadł, i jagodów dzieci uzbierały na barszcz, a kiej niekiej jakiego zajączka się grzecznie przetrąciło, abo i drugiego ptaszka, a teraz co! Źle jest widzi mi się, źle.
— No jeszcze po jednym, po ostatnim! Burek, masz i ty kiełbasy, używaj i ty, kiej twój gospodarz po dwudziestu latach musi iść w świat, na kumorne, używaj, siroto! Pies zawył głucho, jakby
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/165
Ta strona została uwierzytelniona.
— 161 —