To było jeszcze jesienią, w listopadzie.
Siedziałem w saloniku ze „Stokrotkami“ i wyglądałam na ulicę i strasznie się nudziłam, bo to okropnie nudne być panną na wydaniu. A do „Ma“ przyszła jakaś stara pani i rozmawiały w jadalnym — nie podsłuchiwałam, nie, zajrzałam tylko cichutko, czy „Ma“ nie przyjmuje jej czekoladą.
Bo ja okropnie lubię czekoladę i usłyszałam, że ta pani mówi o jakimś młodym mężczyźnie, i czy on może u nas bywać.
Uciekłam od drzwi, bo robiło mi się strasznie gorąco, a potem tak się zbeczałam, że aż „Stokrotki“ skomlały.
A wieczorem „Ma“ przyszła do mojego pokoju i mówi.
— Hala, jesteś dorosłą panną!
— Ja wiem, że jestem dorosłą, a długiej sukienki to mi „Ma“ jeszcze nie daje.
— Jesteś dorosłą, dostaniesz długą sukienkę, no i pewnie pójdziesz kiedyś za mąż.
Rzuciłam się „Ma“ na szyję, bo ją bardzo, bardzo kocham i nigdybym się z nią nie chciała rozstawać, ale i krótkie sukienki, to też mnie trochę wstydzą.
A wyjście za mąż, to ważna chwila w życiu kobiety-chrześcijanki!
— Ja wiem i... i strasznie jestem ciekawa tej chwili.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.
— 13 —