atłasach wód, po ruinach pałacu i po białych ciałach bogów — tarzała się z upojeniem i porykiwała głosem huraganu, który zrywał się z łańcuchów, porykiwał złowrogo i począł kąsać, deptać i miażdżyć świat. Psy wyły żałośnie, druzgotane drzewa jęczały, rozdzierane mury padały z krzykiem głuchym, a wszystko, co żyło — cierpiało i łkało żałością i błaganiem.
Venus, cicha w swej boskiej obojętności, patrzyła w dal niezgłębioną, poprzez tę noc listopadową, poprzez tę noc tak straszną. A huragan, jak pijany szaleństwem, taczał się po polach, brał się za bary z lasem, gniótł, wyrywał i łamał, aż jęk ogromny leciał nad ziemią wysoko, a trzask łamanych gałęzi drzew, niby huk piorunów, echem rozlegał się po ruinach pałacu.
Cały park trząsł się w spazmie rozpaczy, skomlał, ryczał o litość, żebrał zmiłowania, ale huragan odpowiadał wyciem, rozwalał mury, wydzierał z ziemi całe aleje i rozrzucał je po parku, jak pióra, szamotał się z rozłożystymi dębami i rozdzierał je do korzenia, skręcał wysmukłe topole niby trzciny nikłe i bił niemi w bogów, walił ich o ziemię z trzonami i rozgniatał, niby muszle suche, i zarzucał błotem, gałęziami, ziemią — i oślepły wściekłością deptał po białych ciałach i biegł druzgotać Venus!...
Szaleństwo chaosu zapanowało nad ziemią. Huragan wył wszystkimi głosami wściekłości i nocy.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/196
Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —