— O Venus! O nieśmiertelna! O Matko Bogów i ludzi. Litości!...
A Venus patrzyła w dal niezgłębioną po przez tę noc straszną na Helladę, spowitą w ciszę miesięcznej posnowy, co srebrną mgłą okryła szczyty gór nagich, oliwne gaje, lasy cyprysów, przez które przeświecały białe ściany domów i marmurowe portyki świątyń; słuchała słodkich szmerów ruczajów, wijących się przez rozwonione lasy, tęsknych głosów fletni, lejącej się w ciszę tej cudnej nocy, gorących hymnów miłości, które w wiosennem powietrzu śpiewały wszystkie twory.
A noc szła naprzód niepowstrzymanie.
Huragan przeszedł i oczy gwiazd zaczęły patrzeć z głębin. Świt blady, anemiczny, o rozwichrzonych zorzach na czole, podnosił ciężkie powieki chmur i patrzył sennemi, zapłakanemi źrenicami zórz po pustych, martwych polach, pełnych zniszczenia, po lasach połamanych, zaglądał w puste oczy pałacu aż do głębi nagich ścian, pełnych strzępów, obić i resztek złoceń, obiegał błyskami park zgnieciony, połamany i umarły, szukał bogów, którzy stali w półkolu wielkiem nad stawem, ale bogów nie było: Fauny, Pany, Dryady, Bachantki, Bogowie i Chimery — umarli, gnili w błocie, przywaleni trupami drzew. Szukał Venus! I Matki Bogów i ludzi nie było. Nie mógł wyrwać huragan sam, więc wyrwał z korzeniami jakieś drzewo i rzucił na nią. Zerwała się z tronu, wyrwała się
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/198
Ta strona została uwierzytelniona.
— 194 —