Nie, już jak ja będę miała córkę, to bez żadnej ciotki, to niema sensu.
Strasznie chciałabym mieć córeczkę... ale taką maciupcią... ot tycią... z jasnymi włoskami i niebieskiemi oczkami... codziennie inaczejbym ją ubierała... bo te chłopaczyska to mi się już sprzykrzyły.
Nawet nie wiem, po co ich przynoszą... bociany! Ha! ha! ha!
Jakże to śmieszna ta bajka!
No i „Ma“ urządziła wszystko.
Zaprosiła pana Henryka w moje imieniny na obiad, bo „Pa“ już przedtem upewnił się co do ciotek.
Nigdy tego dnia nie zapomnę, nigdy.
Prawie nie spałam całą noc, tylko myślałam, myślałam, jak to będzie i strasznie mi się płakać chciało.
A rano bardzo stróż froterował podłogę w saloniku i w jadalnym, a Rozalia ze stróżką i „Ma“ robiły porządki.
Nie, nie mogłam się wziąć do niczego; napisałam tylko dwa meldunki, bo rewirowy przyszedł i jeden kwit na komorne...
„Ma“ kupiła mi na imieniny śliczny fular na suknię, a „Pa“ dał mi po cichu dwadzieścia pięć rubli, żebym sobie co kupiła.
Tak czekałam tego obiadu!
Musiałam z „Ma“ iść na mszę do Karmelitów.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/21
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —