Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/225

Ta strona została uwierzytelniona.




Theodatos, Syryjczyk, niewolnik-lutnista możnego domu Klaudyuszów, szedł chyłkiem, a za nim ciągnął szereg ruchomych cieni, które bez szelestu prawie przesuwały się ostrożnie wzdłuż cezarowych ogrodów, po wzgórzach usianych białemi willami bogaczów rzymskich.
Noc była błogosławiona: wiosenna, księżycowa i cicha.
Z ogrodów bił zapach kwitnących migdałów, a czasem krzyk pawi ostrym dźwiękiem rozdarł ciszę, lub ryk dzikich zwierząt, zamkniętych w klatkach, grzmiał głucho, groźnie i długo.
— Cicho! — syknął Theodatos, wychylając się na środek skalistej ścieżki; szereg cieni sunących za nim rozlał się w mroku muru, otaczającego ogrody, w pędach bluszczów i róż, zwisających festonami i za trzonami posągów białych.
Z daleka, od Tybru, w głębi szarości oddaleń, zamigotały światełka i zniknęły, a natomiast jakieś nieuchwytne prawie drgania powietrza zwiastowały zbliżanie się ludzi.