gdzie środkiem biegła ta odwieczna Regina Viarum, via Apia.
Cichość taka ogromna leżała w powietrzu, że słychać było słodkie pluski fontan niewidzialnych. Czasem, przytłumione odległością, dźwięki fletów i piszczałek zadrgały w powietrzu i rozpłynęły się w ciszy deszczem szmerów, a potem, z pól jęczmienia i bobu, obsypanego śniegiem kwiatów, sykały koniki i nawoływały się przepiórki.
Szli pod wzgórze, winnicami, pod zielonymi dachami wina rozpiętego, przez które księżyc kładł cudowne, srebrne arabeski na ziemię. Przewijali się cicho, jak duchy, nikt słowa nie przemówił, nikt bronią nie szczęknął, nikt głośniej nie westchnął, a gdy wyszli na nagi grzbiet wzgórza, pełnego głazów, dołów i rumowisk, ostrożność zdwoili jeszcze i przesuwali się chyłkiem, jak szereg widm, bo wszyscy mieli kaptury na głowach i zbroje osłonięte płaszczami, ślizgali się brzegiem wielkich jam, dawnych kopalń kamienia, pozapadanych, znikali w załomach, czołgali się na rękach przez niebezpieczne, bo mocno oświetlone przejścia, a czasami pochyleni, na palcach, przesuwali się pod murami will, obok tratoryi podmiejskich, pełnych ludzi i gwaru, lub ostrzeżeni przeciągłym krzykiem pawia, jaki wydawał Theodatos, wstrzymywali się i zapadali, rozlewali się w nocy bez śladu. Theodatos, w blizkości wejścia do starych łomów, gdzie zbierali się chrześcijanie, coraz częściej wstrzymywał
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/228
Ta strona została uwierzytelniona.
— 224 —