Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/229

Ta strona została uwierzytelniona.
— 225 —

swój oddział, bo spotykał w wiadomych tylko sobie miejscach rozstawione placówki wiernych, którzy wobec srożącego się prześladowania i męczeństw, jakie na nich spadały, bronili się czujnością. Odprawiał wszystkich jakoby z polecenia najwyższego kapłana, bo znany był w kołach wiernych, jako jeden z najżarliwszych przyjaciół Baranka, i jako ten, który już przeszedł przez mamertyńskie więzienie i tortury.
Theodatos przypominał je sobie w tej chwili, jeszcze miał niezagojone od pochodni rany na bokach, które go tak piekły, że ciemna twarz Syryjczyka czyniła się szara z bólu i ze wzruszenia, jakie nim owładnęło.
Prowadził oddział wolno, coraz wolniej, czasem przystawał i rozognionym wzrokiem wodził dokoła, jakby szukając miejsca do ucieczki, ale wtedy w cieniach spostrzegał groźną twarz dowódcy i posępne błyski źrenic żołnierzy, którzy go pilnowali.
Weszli wkońcu na via Apia i tam pod ogrodem jakiegoś domu, patrzącego na Rzym, położony niżej, oświetlonemi oknami, Theodatos przysiadł, a dowódca oddziału zagwizdał w piszczałkę i ruszył naprzód, środkiem drogi, nie kryjąc się, a za nimi, z ogrodów, z winnic, z nizkich domów, z pod portyków małych świątyń wynurzała się coraz większa ciżba żołnierstwa, ale już w szeregu wojennym. Szli cicho, ale pomimo to stąpania kilkuset ludzi po twardych taflach bazaltu, jakim była