Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.




POLSKA.

Uciekałem z Włoch, gnany niepokonaną tęsknotą za krajem.
Jechałem dnie i noce, aż pewnego wczesnego dnia czerwcowego, przed wschodem słońca, o świcie, pociąg wyrzucił mnie na małej, pustej stacyjce w okolicach Piotrkowa — i odleciał z hukiem.
Byłem jakby wyrzucony z chaosu na samo dno ciszy.
Przejście było tak gwałtowne, że długą chwilę nie wiedziałem, co się ze mną stało, byłem jeszcze przeniknięty krzykiem pociągów, hałasem i ruchem tylodniowej jazdy szalonej; oglądałem się bezradnie, a przez mózg przewalały się słoneczne krajobrazy, góry, morza, rozwrzeszczane miasta, tysiące twarzy, tysiące przedmiotów, tysiące głosów — majaczyło się we mnie...
Szaro było i tak pusto, i tak cicho, że oprzytomniałem.
Poszedłem w ten przedświtowy mrok, w pola, na przełaj.