a potem głos sygnaturki leciał po rosach, dzwonił, budził, radował.
Szedłem zahypnotyzowany czarem tego wiosennego poranku. Zapomniałem już o Włochach, zapomniałem o sobie, zapomniałem o wszystkiem — żyłem cudem tej ziemi, miałem wiosnę w sercu, i wszystkie te barwy, drgnienia, śpiewy, zapachy, całe to przepotężne życie przyrody tętniło we mnie, było mną i ja byłem niem...
A ten wiośniany cud trwał i potężniał jeszcze.
Zaszumiały grusze na rozłogach i deszcz kwietnych listków sypał się na trawy i chwiał na źdźbłach, jak motyle.
A słońce podniosło się wysoko — było już na dwa, już na pięć chłopów i rozświetliło, rozzłociło świat cały.
Zapachniały sady, podobne do kwietnych obłoków, zapachniały pola zielone, zapachniały łąki całe w kwiatów przepychu, zapachniała ziemia wczoraj zorana — i rozdzwonił i rozśpiewał się naraz świat barwami, życiem, radością, uniesieniem.
Wiosna śpiewała swój hymn tryumfu milionami głosów i szła przez ziemię barwna, radosna, dobroczynna i święta.
O Święta! śpiewał chaos splątanych głosów polnych.
Święta! dzwoniły strumienie kryniczne, śpiewały niezabudki, niebieskiemi oczami zapatrzone w toń migotliwą.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/250
Ta strona została uwierzytelniona.
— 246 —