Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/27

Ta strona została uwierzytelniona.
— 23 —

Dzisiaj przyniósł pan Henryk próbki na całe ubranie wiosenne.
Wybrałam mu sama, bo to, co miał na sobie, strasznie mi się nie podobało... Musiał się i ostrzydz, teraz wygląda bardzo ładnie, a jeszcze w tym płaszczu, ani podobny do dawnego.
Bardzo szykowny teraz!

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Muszę skończyć! Otóż, zaraz w niedzielę po oświadczynach były urzędowe zaręczyny!
Prawdziwy bal!
Muzyka — skrzypce i fortepian. Na fortepianie grała jakaś daleka nasza kuzynka, zjadła za to kolacyę i mama jej dała starą salopę. Bo to takie biedactwo!
I tyle gości, tyle gości!
Był i ksiądz Tolo i radca Malinowski z córkami! Nie cierpię ich, brzydkie, napuszone, stare i tak nosy do góry zadzierają.
Ja byłam ubrana w białą suknię, ale wysoko zapiętą, bo „Ma“ nie pozwoliła mi nawet małego dekolte zrobić! Pan Henryk przyszedł we fraku, ale tak mu nie dobrze w tem, że musiał iść i przebrać się w mundur.
A potem ciotki, wujaszkowie, znajomi, koleżanki moje; zaprosiłam tylko Cesię i Nacię, bo te jeszcze jako tako się ubierają.
Tyle ludzi, że nie mogli się pomieścić w salonie.