Muszę iść powiedzieć o tem Naci i napisać panu Henrykowi, żeby przyszedł.
Boże, jaka ja jestem szczęśliwa!
A jeszcze przed godziną myślałam, że umrę z rozpaczy... że się otruję, naprawdę, tak myślałam... Esencya octowa jest w kredensie, a w Kuryerku często piszą o takich otruciach...
Ciekawam, jakbym wyglądała po śmierci w trumnie?... Ubraliby mnie w białą suknię, w welon, mnie bardzo dobrze w białym kolorze z welonem... przymierzałam suknię ślubną Józi... i w kwiatach, całe masy kwiatów... i pan Henryk w żałobie, zapłakany... „Ma“ płacze, „Pa“ płacze — i Zdziś i ciotka Cesia i „Stokrotki“... i księża... i znajomi... i śpiewy!...
Nie chcę, bo mi się już na płacz zbiera.
A jedziemy do Włoch.
„Pa“ długo nie chciał, wykręcał się i tłómaczył, to brakiem pieniędzy, to znowu, że nie można zostawiać na Boskiej Opatrzności domu, Zdzisia, „Stokrotek“ i cioci... ale, jak się „Ma“ zamknęła z nim w sypialnym...
Co to było! Co to było! Sądny dzień! Piekło, rozpacz... śmierć! Straszną godzinę przeżyłam! To dziwne, że nie osiwiałam, bo podobno w takich chwilach ludzie siwieją?
Siedziałam w jadalnym, a tak się wszystko we mnie trzęsło, jak wtedy, gdy mi się miał oświadczyć pan Henryk...
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/34
Ta strona została uwierzytelniona.
— 30 —