Jaki on był wtedy śliczny! jak cudownie mówił: Henio Halę kocha, kocha na śmierć, kocha na całą wieczność!
Tak to lubię, że musi mi to powtarzać codziennie...
Z pewnością, ale żadnej pannie nikt się jeszcze tak cudownie nie oświadczał!
Siedziałam cichutko! „Stokrotki“ wlazły mi na kolana, i tak czekaliśmy we troje w strasznej niepewności, aż tu słyszę głos „Ma“:
— Chcesz mojej śmierci tyranie, skąpcze, niegodziwcze... Morderco żony i dzieci!
Jezus! Marya! myślałam że mi serce wyskoczy! Dobrze, że przyszła ciocia ze Zdzisiem, bo naprawdę byłabym sobie zrobiła co złego.
A potem tak płakałam! tak płakałam, że i ciocia miała łzy w oczach i Zdziś beczał, i „Stokrotki“ tak żałośnie skomlały, aż Rozalia przyszła z kuchni i zawołała do sypialnego:
— Panienka umiera!
„Ma“ przybiegła, a „Pa“ popatrzył na mnie i uciekł, trzasnąwszy drzwiami, przyszedł dopiero na kolacyę.
Przyszedł pan Henryk i siedzieliśmy w saloniku, było trochę ciemno, to jest nie zupełnie, bo drzwi do jadalnego były uchylone...
Boże, jaki on gwałtowny!... tak się bałam, żeby „Ma“ nie weszła, tak się bałam... Jeszcze mnie usta palą... a on tak mocno... tak słodko... Ma śliczne
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/35
Ta strona została uwierzytelniona.
— 31 —