A wszystkiego jest cztery, mały koszyk i kufer! Same najniezbędniejsze rzeczy. Prócz tego „Ma“ zapakowała dwa funty herbaty, szynkę i parę funtów cukru, bo tam podobno wszystko bardzo drogo.
„Pa“ zabiera dwa tysiące papierosów.
Idziemy zaraz na sumę, czekamy tylko na pana Henryka.
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Wieczorem. Już wieczór! Boże, jak ten czas prędko leci! Nie, właściwie tak wolno się wlecze, że już nie wiem, czy się doczekam tego wtorku! Żeby to prędzej, bo suchot dostanę i umrę, albo co.
Poszliśmy sami do kościoła, bo pan Heryk nie przyszedł, tłómaczył się później, że musiał za kolegę dyżurować w szpitalu, że było tylu chorych nowych... ale „Ma“ mu powiedziała:
— Obowiązki względem Boga są ważniejsze; ten jest tylko człowiekiem, kto je wypełnia sumiennie i nie zna wyższych ponad nie!
O, „Ma“ umie mówić. Mnie się żal zrobiło pana Henryka.
Co prawda, chorzy mogli poczekać, przecież i tak od razu nie wyzdrowieją! a ja musiałam iść tylko z „Ma“ i „Pa“ do kościoła.
Nie lubię w niedzielę chodzić do kościoła, bo taki tłok, taki zaduch i tyle pospólstwa, że wytrzymać nie można. A tak się to wszystko tłoczy