Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —

i rozpycha, jak u siebie w domu, całą falbanę oberwali mi dzisiaj!
Naprawdę nie powinni tak wszystkich wpuszczać do kościoła.
Dopiero po kazaniu przyniósł nam kościelny krzesła.
Takie długie to nabożeństwo. Ja się modliłam, ale cóż ja zrobię, kiedy już na ofertorium tak mi ciężyły powieki, że musiałam je podnosić palcami, a i to nie pomogło.
Pan Henryk czekał już na nas przed kościołem i poszliśmy razem przejść się po Krakowskiem Przedmieściu.
Pogoda była okropna, kapało z dachów i takie błoto!
Ale tak przyjemnie patrzeć na ludzi, na dorożki, na tramwaje... szkoda tylko, że w niedzielę pozamykane są wystawy sklepowe.
Spotkaliśmy Ceśkę z matką, ukłoniłam się im, ale... ale była tak ubraną, że doprawdy trochę mi było wstyd... nie miała nawet kaloszy i szedł z niemi ich lokator.
Okropny, nieuczesany i w takiem oberwanem palcie! Jak ona się nie wstydzi chodzić z nim po ulicach.
A potem szły panny Malinowskie z ojcem. Wcale nie ładne i tak pretensyonalnie ubrane... ale „Pa“ powiedział, że każda z nich, sztuka w sztukę, warta po sto tysięcy i jedną ciotkę bogatą.