Wcale mi to nie imponuje. Tylko to jest niesprawiedliwe, żeby takie brzydkie były tak bogate.
Jakichś dwóch panów przechodziło koło nas i jeden powiedział cicho: patrz, jaka śliczna dziewczyna! Czułam, że się rumienię. Ale naprawdę to było do mnie, bo tak mi zajrzał w oczy.
„Ma“ powiedziała, że wkrótce porządni ludzie nie będą mieli gdzie spacerować, bo już wszystkie szwaczki i wszystkie sklepiczarki spacerują po Krakowskiem. „Ma“ mówi prawdę, bo spotkaliśmy naszych lokatorów z drugiego, którzy mają sklep z papierem! Jakie kapelusze, jakie okrywki, jakie miny, naprawdę, ale lepiej się ubierają, niż my, a o komorne to „Pa“ nie może się doprosić i już im raz robił zajęcie.
Byliśmy także na wystawie sztuk pięknych bo deszcz zaczął padać... i ani jednej dorożki nie było... Chodzimy tam często, bo „Pa“ jest członkiem. Ogromnie dużo ludzi było! Boże! jaki ja tam widziałam kapelusz! filcowe czarne rondo, główka ubrana czarną jedwabną krepą, otoczona ogromnemi piórami strusiemi czarnemi i nad czołem spięcie z brylantów! Cudny po prostu! Żebym ja to mogła mieć taki! a brylanty prawdziwe, widziałam, umyślnie zaszłam z boku pod światło, błyszczały, jak gwiazdy!
Ale na wystawie niema nic szczególnego, same wody, lasy, zachody słońca, młyny, lepsze widziałam na letniem mieszkaniu.
Strona:Władysław Stanisław Reymont - Z pamiętnika.djvu/51
Ta strona została uwierzytelniona.
— 47 —